O mojej nieobecności nie będę pisać,
bo potarzam się co post – STRASZNY NIEDOCZAS :(
Dziś chciałam się podzielić moimi
odczuciami kuchennymi.
Na pytanie o moje ulubione
miejsce w domu odpowiadam bez namysłu – KUCHNIA!
I nie, żebym kochała gotować, owszem lubię coś
dobrego, coś specjalnego zrobić, czy upiec dla mojej rodziny, ale męczy mnie
takie gotowanie codzienne, z obowiązku.
Najbardziej nie lubię tego
momentu powrotu z pracy do domu, gdy jeszcze w szpilkach i całym „verschalunku”
muszę nastawić ziemniaki, czy postawić (ugotowaną w nocy) zupę do podgrzania,
bo chłopaki pierwsze pytanie zadają: Co dziś na obiad ? Za ile będzie obiad?
Chłopcy jedzą obiady w szkole i
przedszkolu, ale w domu też oczekują dwudaniowego obiadu. Mąż pracuje dłużej,
więc to pierwsze „mocne uderzenie” spada na mnie.
Męczy mnie codzienne wymyślanie, co by to
ugotować na kolejny dzień, aby było smacznie, tanio, szybko i zdrowo. Na
szczęście chłopcy nie są wybredni i raczej nie grymaszą. Preferujemy kuchnię "na szybko" zapiekanki, spaghetti, dania jednogrankowe, ale "ruskie" tez muszą być przynajmniej raz w miesiącu.
Moją kuchnię (jako pomieszczenie oczywiście) bardzo lubię, jest
całkiem spora, przestronna i jasna (pisałam już o niej tutaj, tutaj, tutaj, tutaj i tutaj). Nie jest
to na dzień dzisiejszy kuchnia marzeń, ale mam w niej wiele szczegółów i detali,
które bardzo lubię, które tworzą jej klimat. Część z nich to pamiątki rodzinne,
część nowe nabytki, ale jak to mówią "diabeł tkwi w szczegółach" i tej wersji się
trzymam.
Ogólnie w kuchni mam mieszaninę stylów
- scandi, rustic, shabby i co tam kto jeszcze chce, mam tam wszystko co lubię, druciane
koszyki, skandynawską porcelanę, drewniane deski i tacę hand made, starusieńki
młynek, wagę z PRL (używam jej na co dzień), gliniane garnki i makutrę po
babci, oryginalne weki wyszperane w piwnicy itd.
Poniżej mały kuchenny misz-masz:
Poniżej mały kuchenny misz-masz:
W ogródku piękna wiosna, wiec z kuchni wyprowadzamy się na taras i do ogrodu:
Pozdrawiam serdecznie
Dorota